Nic specjalnego się nie wydarzyło. Ten dzień mógłby być
każdym innym. Bez różnicy. Po śniadaniu czyściłam łodzie. Charlie powinien
przyjść godzinę później, spóźniony, a ja bym rzuciła sarkastyczną uwagę i
ścierkę, żeby wytarł z burty plamę wątpliwego pochodzenia. Ale wiedziałam, że
nie przyjdzie i moje oczekiwania się sprawdziły. Koło południa zaczęły mnie już
boleć plecy i ręce. Czas wrócić do dawnego
życia Nad, mówiły. Regularnie dzień w dzień pracowałam tak ostatnio, kiedy
miałam 10 lat. Wtedy przeszłam rekrutację i zamieszkałam w internacie. Tylko na
weekendy przyjeżdżałam z Charliem i pomagałam ojcu w interesie, jak zawsze,
odkąd potrafiłam sama stać na nogach i nie musiałam być pilnowana. Znaczy
musiałam być, ale w pewnym momencie tata stwierdził, że już nie zrobię sobie
nieumyślnie krzywdy. Ale w wakacje i weekendy tata dawał nam mniej roboty,
żebyśmy się nie przemęczali, bo „męczą
Was już wystarczająco na treningu”. Podobno nie chciał, żebyśmy mieli jakiś
wypadek, który uniemożliwi nam karierę. Myślę, że to prawda. Że chciał, żebyśmy
się stąd wyrwali.
Koło południa usłyszałam dziwny dźwięk, jakieś przeciągłe wycie. Na początku myślałam, że to syreny z miasta. Potem zobaczyłam malutki, jaśniutki punkcik na niebie. Wznosił się, więc nie był asteroidą lub zwykłym okruchem skalnym. Widziałam go na wschodzie, od strony Instytutu.
Natychmiast zerwałam się i pobiegłam na koniec Urwiska, ledwo wyhamowałam. Coś jakby mnie chwyciło za gardło. Najpierw tępo patrzyłam na rakietę, potem zaczęłam machać niegdyś białą szmatką, jakby on mógł mnie zobaczyć.
Pa, Charlie, powiedziałam, ale tak cicho, że sama nie usłyszałam.
Koło południa usłyszałam dziwny dźwięk, jakieś przeciągłe wycie. Na początku myślałam, że to syreny z miasta. Potem zobaczyłam malutki, jaśniutki punkcik na niebie. Wznosił się, więc nie był asteroidą lub zwykłym okruchem skalnym. Widziałam go na wschodzie, od strony Instytutu.
Natychmiast zerwałam się i pobiegłam na koniec Urwiska, ledwo wyhamowałam. Coś jakby mnie chwyciło za gardło. Najpierw tępo patrzyłam na rakietę, potem zaczęłam machać niegdyś białą szmatką, jakby on mógł mnie zobaczyć.
Pa, Charlie, powiedziałam, ale tak cicho, że sama nie usłyszałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz