Kiedyś
się zastanawialiśmy, czy jesteśmy sami we wszechświecie. Dziś wiemy, że nie,
ale nie o to chodzi. Jestem w próżni. Na statku panuje prawie zerowa grawitacja.
Dookoła jest ciemno jak w… No nieważne. Ciemno. A jednak nie jestem sam. Jest
ze mną czwórka moich „towarzyszy niedoli”, jakby powiedział Kapitan V.
Pierwszym członkiem załogi, kapitanem, jest Trevor. Imię trochę nadęte, jak sam facet, ale to mogą być nerwy, w końcu kapitanuje w najważniejszej misji od stuleci. Nie znam go dobrze, mimo to, mam czas. (info dla Nad: ma ciemne włosy. Nie licz, że napiszę o kolorze oczu, bo mam to gdzieś).
Pierwszym członkiem załogi, kapitanem, jest Trevor. Imię trochę nadęte, jak sam facet, ale to mogą być nerwy, w końcu kapitanuje w najważniejszej misji od stuleci. Nie znam go dobrze, mimo to, mam czas. (info dla Nad: ma ciemne włosy. Nie licz, że napiszę o kolorze oczu, bo mam to gdzieś).
Druga w kolejności jest Lydia. Jako jedyna z załogi jest
ciemnoskóra. Bez przesady, no nie jak noc, ale… taka kawa z mlekiem. Do twarzy
jej, bo ma czarne włosy. W sumie jest ładna.
Leci
z nami jeszcze Misha. Wygląda jak dziecko. Założę się, że nie ma więcej niż 14
lat. Matka musiała dostać kupę szmalu, żeby się zgodzić. Albo została okłamana.
W obydwu wypadkach nasuwa się oczywista konkluzja. Misha jest dobra. Ma coś,
czego nie mamy my. Chyba wyszedłbym na prostaka gdybym tak po prostu zapytał,
więc sam to odkryję.
Ostatnim członkiem załogi jest Lucas. W sumie sam w sobie
jest pewnym przeciwieństwem, bo wysoki, tak, że z kilometra go widać, i
małomówny, jakby właśnie nie chciał być zauważony. W dodatku jest blondynem,
przecież blondynów jest tyle, co kot napłakał, to na pewno nikt go nie zauważy!
Cóż, interesujący człowiek. Siedzi za sterami, to w sumie nie musi dużo mówić.
Mimo wszystko, niewiele o nich wiem, w sumie nic. Zostałem wysłany w kosmos, na misję za grubą kasę z najlepszymi ludźmi, którzy być może będą przy mnie, kiedy będę umierać i… nie wiem o nich NIC! To niesamowite, ale tak, przygody mają to do siebie, że są nieprzewidywalne i zaskakujące. J.R.R. Tolkien, taki staroziemski pisarz, wyprodukował się na temat przygody w powieści o ciekawym tytule „Hobbit. Czyli tam i z powrotem”.
Z powrotem… Czy ja też wrócę? I co zastanę? Wolę wierzyć, że wrócę. Może nadzieja utrzyma mnie przy życiu. Kiedyś wrócę i zabiorę Nadi na ciastko do tej megadobrej i megadrogiej kawiarni, bo żadne z nas nigdy nie miało na nią dość kasy. Tak, wrócę! Choćby to ciastko miało być ostatnią rzeczą, jaką zobaczę!
P.S.
Mimo wszystko, niewiele o nich wiem, w sumie nic. Zostałem wysłany w kosmos, na misję za grubą kasę z najlepszymi ludźmi, którzy być może będą przy mnie, kiedy będę umierać i… nie wiem o nich NIC! To niesamowite, ale tak, przygody mają to do siebie, że są nieprzewidywalne i zaskakujące. J.R.R. Tolkien, taki staroziemski pisarz, wyprodukował się na temat przygody w powieści o ciekawym tytule „Hobbit. Czyli tam i z powrotem”.
Z powrotem… Czy ja też wrócę? I co zastanę? Wolę wierzyć, że wrócę. Może nadzieja utrzyma mnie przy życiu. Kiedyś wrócę i zabiorę Nadi na ciastko do tej megadobrej i megadrogiej kawiarni, bo żadne z nas nigdy nie miało na nią dość kasy. Tak, wrócę! Choćby to ciastko miało być ostatnią rzeczą, jaką zobaczę!
P.S.
Czy… po staroziemsku… Hobbit znaczy „tam i z powrotem”? Czyli
co? Idę do sklepu po pieczywo i mówię „Idę Hobbit!”?... Bez sensu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz