Z dnia dzisiejszego warto zachować w pamięci jeden incydent.
Mimo
testów i tego wszystkiego, nad czym nie mam teraz ochoty się rozwodzić, Lydia
zemdlała - ciśnienie śródczaszkowe trafił szlag. Padła po prostu. A raczej
padłaby, gdyby oddziaływała na nią dość silna grawitacja. Ja pierwszy
zobaczyłem ją dryfującą koło drzwi do ośrodka sterowania. Miałem nadzieję na
jakąś resuscytację, dozgonną wdzięczność czy coś, ale na swoje nieszczęście mam
niewyparzony język i zaalarmowałem Luke’a, naprawdę niezamierzenie. Znalazł się
przy niej szybciej, niż zdążyłem wpaść na błyskotliwy pomysł, by zawołać strwożonym
głosem „Luke, patrz, przed nami
asteroida!” Tak się nieszczęśliwie złożyło, iż ta genialna myśl
przywędrowała do mnie o pół sekundy za późno, kiedy już niemy blondynek ustawił
nogi Lydii w górze, dzięki czemu krew dopłynęła jej do mózgu i odzyskała
przytomność. No, niezupełnie – błądziła wzrokiem dookoła niepewna, co właściwie
się stało i, prawdopodobnie, co tam w kącie robi różowy słoń. Na jeszcze większe nieszczęście nie dała nic ze sobą zrobić, jakby była zwykłą narkoleptyczką i usnęła na chwilkę.
To jest wojsko, powiedział Luke przechodząc koło mnie.
I co, że
wojsko! Walczy się nie tylko o pokój czy ziemię ale i (a może przede wszystkim)
o ładne dziewczyny, co jest uwarunkowane przez ewolucję!
A kimże ja jestem, by spierać się z naturą? Elementem jej jestem i nic, co zapisane w podświadomości, nie jest mi obce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz