niedziela, 15 marca 2015

Z dziennika Charliego; 13 lipca 2574r.; pokład L-128


Z dnia dzisiejszego warto zachować w pamięci jeden incydent.
Mimo testów i tego wszystkiego, nad czym nie mam teraz ochoty się rozwodzić, Lydia zemdlała - ciśnienie śródczaszkowe trafił szlag. Padła po prostu. A raczej padłaby, gdyby oddziaływała na nią dość silna grawitacja. Ja pierwszy zobaczyłem ją dryfującą koło drzwi do ośrodka sterowania. Miałem nadzieję na jakąś resuscytację, dozgonną wdzięczność czy coś, ale na swoje nieszczęście mam niewyparzony język i zaalarmowałem Luke’a, naprawdę niezamierzenie. Znalazł się przy niej szybciej, niż zdążyłem wpaść na błyskotliwy pomysł, by zawołać strwożonym głosem „Luke, patrz, przed nami asteroida!” Tak się nieszczęśliwie złożyło, iż ta genialna myśl przywędrowała do mnie o pół sekundy za późno, kiedy już niemy blondynek ustawił nogi Lydii w górze, dzięki czemu krew dopłynęła jej do mózgu i odzyskała przytomność. No, niezupełnie – błądziła wzrokiem dookoła niepewna, co właściwie się stało i, prawdopodobnie, co tam w kącie robi różowy słoń.
Na jeszcze większe nieszczęście nie dała nic ze sobą zrobić, jakby była zwykłą narkoleptyczką i usnęła na chwilkę.
To jest wojsko, powiedział Luke przechodząc koło mnie.


I co, że wojsko! Walczy się nie tylko o pokój czy ziemię ale i (a może przede wszystkim) o ładne dziewczyny, co jest uwarunkowane przez ewolucję!

A kimże ja jestem, by spierać się z naturą? Elementem jej jestem i nic, co zapisane w podświadomości, nie jest mi obce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz