poniedziałek, 5 stycznia 2015

Z dziennika Charliego, 9 lipca 2574r.; Laumri; później


Po dłuższym namyśle postanowiłem, że będę opisywał wszystko takim, jakim jest naprawdę. Bez udziwnień i tuszu.
Uznałem, że dobrze byłoby napisać coś tak żeby nakreślić moją sytuację. Nie ma mnie w zbyt wielu kronikach, a i tam figuruję głównie z przykrej konieczności. Ci, którzy będą to czytać mogą nawet mieć najwyżej mgliste pojęcie gdzie znajduje się Laumri.

Od początku.

Pochodzę z małego nadmorskiego miasteczka Laumri. Dorastałem w sierocińcu, nie pamiętam rodziców. Już jako chłopiec marzyłem o podróżach na Starą Ziemię, całe kieszonkowe wydawałem na komiksy w sklepie Bert’a. Krążyło wiele legend o tym, jak wygląda teraz pierwotny dom ludzkości, Stara Ziemia, niegdyś zniszczona wojną atomową. Trochę wiemy z sond, które wysyłamy, ale i tak trzeba strasznie długo czekać na ich wyniki. Poza tym, publikowane są głównie w pismach naukowych, które tu ciężko zdobyć. W końcu Instytut postanowił wysłać żywych ludzi, by oni sami przekonali się, czy Stara jest możliwa do ponownego zamieszkania. Kiedy tylko się o tym dowiedziałem, zgłosiłem się do programu, w ramach którego poszukiwano odpowiedniej ekipy. Nie byłem sam. Uczestniczyłem w szkoleniu razem z moją przyjaciółką, Nadią. Znamy się od dziecka, bo sierociniec jest w pobliżu wypożyczalni łodzi i sklepu z morskimi żyjątkami, które prowadzi jej ojciec. Był zdecydowanie przeciw takiemu obrotowi spraw, zgodził się dopiero, kiedy Nad znalazła za siebie zastępstwo w biznesie. Finalnie oboje skończyliśmy szkolenie i byliśmy poddani testom.


To było dokładnie miesiąc temu, 9 czerwca. Przyszła zielonkawa koperta, w której miał być list z Instytutu, odmowny lub pozytywny. Postanowiliśmy, że kiedy tylko je dostaniemy, od razu pójdziemy nad Zatoczkę, nasze miejsce spotkań na kamienistej plaży. Kiedy przybiegłem, Nadia już tam była. Bawiła się kamykami, które rzucała do wody. Z tylnej kieszeni spodni wystawała jej koperta. Mimo szumu morza zawsze wiedziała, kiedy szedłem. Odwróciła się i ponagliła mnie ruchem ręki. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Wzięliśmy głęboki oddech i przedarliśmy koperty. Naraz wyciągnęliśmy z niej kartki. Ostrożnie rozłożyłem papier. Napis na górze strony głosił „Przyjęty”. Wydałem z siebie nieartykułowany odgłos, po czym wydarłem Nadii jej oświadczenie z ręki. Przez całą stronę biegł wielki, czerwony „X”. Znak odmowy, potwierdzony dalej pisemnie.

Przykro mi Nad.

Tylko tyle zdołałem powiedzieć i żeby nie musieć więcej się odzywać, przytuliłem ją mocno i długo nie poszczałem. Bo niby co miałbym powiedzieć? „Sorry Nad, ale teraz musisz zapomnieć, że się znamy, bo wiesz, lecę spełnić nasze marzenie, a ty zostaniesz tutaj do końca życia łowić ryby i wypożyczać sypiące się łódki.”

Tak, to był zarazem najgorszy i najlepszy dzień mojego dotychczasowego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz